— Czekaj, niech pomyślę — rzekł Chicot — do... do... pana d’Epernon.
— Do pana d’Epernon!.... przyjaciela króla?...
— Właśnie. Weźmiesz go na bok...
— Pana d’Epernon?...
— Tak jest, i opowiesz mu cały wypadek o mierzeniu drogi.
— Czyś pan oszalał?
— Owszem, sama mądrość, najwyższa mądrość, przemawia przezemnie.
— Nie pojmuję.
— A jednak mówię jasno i wyraźnie.... Jeżeli pana po prostu oskarżę, jako trudniącego się miernictwem i handlem zbroi, to cię powieszą.... jeżeli przeciwnie, pan wypełnisz dobrowolnie to, co zalecam, obsypią cię wdzięcznością i zaszczytami... Co?... jeszcze ci nie trafiłem do przekonania?... Ha!... widzę, że będę musiał trudzić się aż do Luwru... ale, na honor pójdę!... bo czegóżbym dla pana nie uczynił.
Mikołaj Poulain usłyszał, że Chicot wstając, poruszył gałęziami.
— Nie... nie... — rzekł — zostań pan, ja sam pójdę.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/430
Ta strona została przepisana.