— Wskutek rozkazu księcia d’Epernon, rozpoznaje pewną część miasta.
— Dobrze! to zawołaj mi pana de Saint-Maline.
Oba nazwiska rozległy się po sklepieniach i dwaj wybrani wystąpili natychmiast.
— Panowie — rzekł Loignac, chodźcie za mną do księcia d’Epernon.
Gdy tam przybyli, książę odprawił Loignaca, a poprowadził ich do króla.
Król skinął, a książę wyszedł zostawiając obu młodzieńców.
Pierwszy to raz dopiero znajdowali się oni wobec monarchy.
Henryk miał postawę bardzo nakazującą.
Wrażenie każdego z młodzieńców, objawiało się w sposób odmienny.
Sainte-Maline stał z błyszczącem okiem, wyprężoną nogą, wąsem najeżonym.
Carmainges, blady, lecz równie śmiały, chociaż nie tyle dumny, niepoważył się podnieść oczu na Henryka.
— Panowie jesteście z liczby moich „Czterdziestu pięciu” — zapytał król.
— Mamy ten zaszczyt, Najjaśniejszy panie — odparł Saint-Maline.
— A pan?
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/467
Ta strona została przepisana.