ny chłopak, z okrągłego oka i zakrzywionego nosa, podobny do sępa, zbliżył się, założywszy obie ręce za pas bawoli; miał na sobie porządny wełniany kaftan na drótach robiony, na muskularnych nogach nosił żółte kozłowe spodnie, a zaledwie porastający wąsik, rzucał cień po nad zuchwałemi i przebiegłemi jego ustami.
— Panie de Loignac, jest to Militor, mój pasierb, a starszy syn mojej żony, z domu Chavantrade, krewnej panów de Loignac, Militor de Chavantrade na pańskie usługi.
Ukłoń że się Miltor.
Potem gaskońcyyk schylił się do dziecka, które wrzeszczało tarzając się po drodze i dodał:
— Cicho Scypionie, cicho mój mały, zaraz cię wezmę, tylko kartę znajdę.
Tymczasem Militor, posłuszny rozkazowi ojca, lekko ukłonił się, nie wyjmując rąk z za pasa.
— Na miłość boską, dawaj pan swoję kartę! — zawołał znieciepliwiony de Loignac.
— Pójdź-no Lardille i pomóż mi — rzekł zapłoniony gaskończyk do małżonki.
Lardille po kolei uwolniła się od obu rąk przyczepionych do jej sukni, i zaczęła sama przetrząsać torbę i kieszenie męża.
— Widać! — rzekła — żeśmy zgubili naszą kartę.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/47
Ta strona została przepisana.