Chociaż szum rzeki głuszył przekleństwa pana de Sainte-Maline, jednak można je było słyszeć o milę.
Gdy wreszcie znowu zdołał stanąć na nogach, oczy mu z głowy powychodziły, a kilka kropli krwi płynącej z odartego czoła, twarz mu broczyły.
Sainte-Maline spojrzał w koło siebie; koń jego znowu na brzeg się dostał i już tylko tył widać mu było, bo głową musiał być obrócony w stronę Luwru.
Sainte-Maline, pokryty błotem, przemokły aż do kości, zakrwawiony i potłuczony, widział niepodobieństwo schwytania konia; samo kuszenie się o to, byłoby śmiesznością.
Wtedy to przypomniał sobie co powiedział Ernautonowi, kiedy na ulicy świętego Antoniego niechciał chwilę poczekać na towarzysza, dlaczegóżby ten miał być tyle grzecznym i czekać na niego godzinę lub dwie na drodze?
Tą myślą powodowany, z gniewu wpadł w najgwałtowniejszą rozpacz, tembardziej, iż z głębi swojego ukrycia, spostrzegł, że Ernautou obie ostrogi dał koniowi i wyjeżdżał na drogę, którą zapewne uznał za najbliższą.
U prawdziwie porywczych ludzi najwyższy szczyt gniewu dochodzi do szaleństwa.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/490
Ta strona została przepisana.