Objechał więc w ukos, zastąpił drogę krępemu Normandczykowi i czekał.
Na ten widok, serce Sainte-Malina zabiło z radości: uczucie wylania się i wdzięczności nadało słodki wyraz spojrzeniu, ale wnet twarz jego znowu się zachmurzyła: poznał całą wyższość Ernautona, bo nie taił przed sobą, że na miejscu towarzysza swojego, ani by pomyślał o postępku podobnym.
Szlachetność czynu gnębiła go, umiał ją ocenić i tem większych cierpień doznawał.
Na podziękowanie Ernautonowi wyjąkał słów kilka, lecz ten na to nie zważał; poczem wściekle pochwycił uzdę i mimo bólu wskoczył na siodło.
Ernauton w milczeniu wyjechał o krok naprzód i pogłaskał swojego wierzchowca.
Jak powiedzieliśmy, Sainte-Maline był wybornym jeźdzcem a wypadku, którego padł ofiarą, wcale nie przewidział; to też po chwilowej walce, którą na teraz wygrał, został panem konia i zmusił go do kłusa.
Pomimo całej dumy swojej, powodowany przyzwoitością, po długim namyśle rzekł do Ernautona po raz drugi: Dziękuję panu.
Ernauton poprzestał na ukłonie i ręką dotknął kapelusza.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/492
Ta strona została przepisana.