— I mnie również — rzekł Mayneville.
— No, nietrać czasu i wprowadź go — dodała księżna.
Książę wahał się między chęcią wysłuchania posłańca, a obawą chybienia umówionej schadzki u swojej kochanki.
Spojrzał na drzwi i na zegar.
Drzwi się otworzyły, zegar wybił jedenastą.
— A! Boroville — rzekł książę śmiejąc się, mimo że był w złym humorze, jakże się przebrałeś przyjacielu!
— Dostojny panie — powiedział kapitan — mnie w istocie nie zbyt wygodnie w tej przeklętej sukni; ale kiedy mus to mus, jak mawiał książę Gwizyusz ojciec.
— Przecież to nie ja wpakowałem cię w ten habit, mój Borovillu — rzekł książę — nie miej więc do mnie żalu, proszę.
— Nie, dostojny panie, to księżna pani; ale i do niej nie mam żalu, bo jej służę.
— Dziękuję kapitanie; ale mów co masz powiedzieć, bo już późno.
— Na nieszczęście nie mogłem przybyć prędzej, dostojny panie, bo miałem cały klasztor na karku.
— No! to mów teraz.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/554
Ta strona została przepisana.