— Niepodobna.
— Dlaczego?
— Bo on mię zna.
— Jako mnicha, zapewne, ale nie jako kapitana.
— Na honor, niewiem... ten Robert Briquet ma bardzo bystre oko.
— Cóż to za człowiek?... — zapytał Mayenne.
— Słuszny, suchy, muszkularny, kościsty, przebiegły, szyderczy i milczący.
— A!.. a!... i robiący szpadą?
— Jak ten, co ją wynalazł, dostojny panie.
— Twarz długa?
— Dostojny panie, on ma rozmaite twarze.
— Przyjaciel przeora?
— Jeszcze od czasu, jak był prostym księdzem.
— A!... mam pewne podejrzenie — rzekł Mayenne, marszcząc brwi — i postaram się bliżej o tem przekonać.
— Niech się książę pan śpieszy, bo ten łotr musi szybko umykać na swoich długich nogach.
— Borrovillu — rzekł Mayenne — pojedziesz do Soissons, do mojego brata.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/557
Ta strona została przepisana.