— Ja tu chyba w piekle jestem!... — wola Chicot, poznając gospodarza przy świetle jego latarni.
— O! panie — wola gospodarz, spostrzegając tak okropne spustoszenie, o! panie, cóż się tu stało?
I wzniósł w niebo ręce wraz z latarnią.
— Ilu u ciebie szatanów mieszka, przyjacielu?... — ryknął Chicot.
— O! Chryste Jezu, co za pogoda!... — równie patetycznym tonem odpowiedział gospodarz.
— Czy tu u ciebie zamki wytrzymać nie mogą? czy twój dom z płótna? wolę raczej wyjść ztąd i pod gołem niebem nocować.
Chicot podniósł się i ze szpadą w ręku stanął za łóżkiem.
— O! biedne moje meble!... — westchnął gospodarz.
— A gdzież są moje suknie, co tu na krześle leżały?... — zawołał Chicot.
— Pańskie suknie, kochany panie — naiwnie odparł gospodarz, jeżeli tu były to i dotąd być muszą.
— Jakto, jeżeli były; czy nie myślisz przypadkiem, że wczoraj przyszedłem w ubiorze w jakim mię teraz widzisz?... — rzekł Chicot.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/577
Ta strona została przepisana.