Chicot — rozpruję ci wnętrzności zbójco, i obetnę taśmy twojej maski, ażebym wiedział kto jesteś.
— Broń się, moj panie, broń dobrze, a ja ci dopomogę — rzekł jakiś głos, który Chicot wziął za pochodzący z nieba.
Był to głos pięknego młodzieńca, jadącego na dzielnym karym koniu. W obu rękach trzymał on pistolety i wołał na Chicota:
— Schyl się pan, schyl się, do pioruna!.. ależ schyl się.
Chicot usłuchał.
Pistolet wystrzelił i jeden żołnierz padł rozciągnięty u nóg Chicota, wypuszczając pałasz z ręki.
Tymczasem konie niepokoiły się. Trzej pozostali przy życiu jeźdzcy chcieli wskoczyć na siodła, lecz nadaremnie; młodzieniec strzelił pomiędzy nich i znowu obalił jednego.
— Dwóch przeciwko dwóm — rzekł Chicot; wspaniałomyślny wybawco, bierz twojego a oto mój.
I wpadł na zamaskowanego jeźdzca, który drżąc z wściekłości lub trwogi, mimo to stawił mu czoło, jak człowiek biegły w sztuce władania orężem.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/602
Ta strona została przepisana.