Wieśniak nie kazał sobie tego dwa razy powtarzać i obejrzał kieszenie poległych.
Widać, że za życia musieli dobry żołd pobierać, bo twarz wieśniaka wypogodziła się po skończonej rewizyi, a wskutek zadowolenia, jakiego doznało zarazem jego ciało i dusza, zaciął woły i spiesznie zdążał do domu.
Dopiero więc w stajni tego żarliwego katolika, na łożu ze słomy usłanem, książę de Mayenne odzyskał przytomność. Ból jakiego doznawał na trzęsącym wozie, niezdołał go ożywić, lecz gdy nalano mu świeżej wody na ranę, gdy z niej spłynęło kilka kropli krwi sinawej, książę otworzył oczy i z łatwem do pojęcia zdziwieniem spojrzał na otaczające go osoby i rzeczy.
Ernauton natychmiast oddalił wieśniaka.
— Kto pan jesteś?... — spytał Mayenne.
Ernauton uśmiechnął się.
— Alboż mnie pan nie poznajesz?... — odrzekł.
— Owszem, poznaję — mówił znowu książę zmarszczywszy brwi — to pan przyszedłeś w pomoc mojemu nieprzyjacielowi.
— Tak jest — odpowiedział Ernauton — ale ja także niedopuściłem, aby ten nieprzyjaciel zabił pana.
— Widzę, że tak być musi w istocie — rzekł
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/610
Ta strona została przepisana.