Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/696

Ta strona została przepisana.

— Niech Bóg broni, mościa księżno! uprzedzić o czem mieszczanina, to jedno co uderzyć w dzwon na wieży Najświętszej Panny. Zważ pani tylko, że gdy dokażemy swego, wprzód nim się rzecz rozgłosi, wypada nam wyprawić pięćdziesięciu gońców, a wtedy więzień bezpiecznie siedzieć będzie w klasztorze, my zaś będziemy się mogli oprzeć armii całej. A jeżeli tak wypadnie, nic więcej nie zryzykujemy i będziemy mogli wołać z dachów klasztoru: „Walezyusz już w naszem ręku!”
— Mądry jesteś i przebiegły Maynevillu a Bearneńczyk słusznie cię nazywa przywódcą ligi. Właśnie chciałam uczynić to co mówisz, alem się niemogła zdecydować. Czy wiesz, Maynevillu, że ciąży na mnie zbyt wielka odpowiedzialność, i że nigdy w żadnej epoce kobieta nie przedsięwzięła i niedokonała dzieła podobnego temu, o jakiem marzę?
— Wiem pani, i dla tego doradzam truchlejąc.
— A więc raz jeszcze powtarzam — rozkazująco rzekła księżna — mnisi z bronią ukrytą pod habitami?
— Już gotowi.
— Ludzie zbrojni, na drodze?
— Już być muszą na swoich stanowiskach.