Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/710

Ta strona została przepisana.

— Niepokojąco i bardzo niepokojąco — odpowiedział Mayneville niespuszczając wzroku z głębokiego i ciemnego horyzontu.
— Cóźby się stać mogło Maynevillu?
— Sam wsiądę na koń, a zaraz się dowiemy Mościa księżno.
I to mówiąc chciał wyjść.
— Nie pozwalam na to — zawołała księżna zatrzymując Maynevilla — któż przy mnie zostanie? któż pozna wszystkich naszych oficerów, wszystkich naszych przyjaciół, gdy nadejdzie chwila? Nie, nie, Maynevillu pozostań; tworzymy sobie rozmaite i bardzo słuszne obawy, gdy idzie o tak ważną tajemnicę, ależ plan zaiste był bardzo dobrze skombinowany, i nadewszystko wielce tajony, dla czegożby nie miał się udać?
— Dziewiąta godzina — rzekł Mayneville odpowiadając raczej własnej niecierpliwości niż słowom księżnej. O! otóż i jakobici wychodzą z klasztoru i szykują się wzdłuż muru opasującego dziedziniec; może oni o czem wiedzą?
— Cicho!... — zawołała księżna wyciągając ręce ku horyzontowi.
— Albo co?
— Cicho! słuchaj!
W istocie zdala dał się, słyszeć turkot podobny do grzmotu.