— Gdzie?..
— A to czerwone pióro!
— Jakie pióro?... To pan d’Epernon z pałaszem w ręku.
— Więc mu pałasz zostawiono?
— Niech zginę! wszak on dowodzi.
— Naszymi ludźmi... Jesteśmy więc zdradzeni!...
— E, mościa księżno, to nie nasi ludzie.
— Szalonyś, Maynevillu.
W tej chwili Loignac jadący na czele pierwszego plutonu „Czterdziestu pięciu”, wywinął długim pałaszem i zawołał:
— Niech żyje król!..
Księżna zbladła i padła na poręcz okna, jakby omdleć miała.
Mayneville ponury i gotów na wszystko, wziął pałasz do ręki, bo sądził, że ci ludzie w przejeździć, wpadną do pałacu.
Orszak coraz dalej posuwał się, dosięgnął Bel-Esbat i zmierzał ku przeoratowi.
Wtedy Boromeusz zrobił trzy kroki naprzód, ale Loignac posunął konia swojego wprost ku mnichowi, który mimo swej wełnianej sutanny, zdawał się chcieć z nim walczyć.
Lecz przytomny Boromeusz, spostrzegł, że
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/713
Ta strona została przepisana.