— Tego tylko pragnę, moja pani, Bóg mi świadkiem — odpowiedział Henryk.
— Czy potrzebujesz sług twoich lub nie?
— Czy ich potrzebuję, moja droga? Dobre pytanie!... Cóżbym dla Boga począł bez nich, o własnych siłach?
— Otóż, Najjaśniejszy panie, król Francyi chce pozbawić cię najlepszych sług twoich.
— Ja się tego nie boję.
— Bravo, Najjaśniejszy panie — szepnął Chicot.
— Bezwątpienia nie boję się — dodał Henryk z zadziwiającą i jemu tylko właściwą dobrodusznością, którą aż do ostatniej chwili życia wszystkich uwodził — bo słudzy moi przywiązani są do mnie sercem, nie zaś dla interesu. Wszakże ja im nic dać nie mogę.
— Dajesz im całe twoje serce, całe zaufanie, a ze strony króla to najlepsza zapłata dla przyjaciół.
— Tak, moja droga, ale cóź ztąd?
— Oto, Najjaśniejszy panie, odtąd już im ufać niepowinieneś.
— Ventre Saint-gris, tego nie uczynię, aż mię zmuszą, to jest, aż na to zasłużą.
— Dobrze — odparła Małgorzata — skoro tak, dowiodą ci, iż nie zasługują i na tem koniec.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/766
Ta strona została przepisana.