Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/806

Ta strona została przepisana.

— Już go mam Najjaśniejszy panie...
— Dobrze...
Gdy zeszli, zmierzch już był zapadł.
Król idąc wyglądał zamyślony, roztargniony, co wielce smuciło Chicota.
— Zkąd że u dyabła — myślał w duszy — przyszła mi myśl, mówienia o polityce z tym poczciwym monarchą?
Doprawdy, zatrułem mu serce! Ha! co za niedołęga ze mnie!
Henryk skoro zeszedł na dziedziniec, zbliżył się do żebraków, których mu Chicot wskazał.
W rzeczy samej byli to ludzie rozmaitej postawy, fizyonomii i ubioru; ludzie których niezręczny dostrzegacz, z powodu ich głosu, chodu i ruchów, byłby wziął za cyganów, za cudzoziemców lub niezwykłych przechodniów; dostrzegacz zaś zręczny za przebraną szlachtę.
Henryk wziął worek z rąk Chicota i skinął.
Wszyscy żebracy widocznie doskonale to skinienie zrozumieli.
Każdy kolejno witał monarchę z pozorną pokorą, w której jednak przebijało się rozumne i śmiałe spojrzenie, niejako mówiące królowi, iż pod tą powłoką bije mężne serce.
Henryk każdemu kiwnął głową, włożył dwa