Chicot powstał, znalazł się oko w oko z żołnierzem.
— A! dla Boga! czyś się nie skaleczył panie Chicot?... — spytał tenże nadstawiając mu ostrze swojej halabardy, zamiast podpory.
— Czy jeszcze!... — pomyślał Chicot — ale pomny na współczucie tego człowieka, odpowiedział.
— Nie mój przyjacielu, bynajmniej.
— To szczęście — rzekł znowu żołnierz — niewiem czy kto inny potrafiłby takiej sztuki dokazać nienakręciwszy karku; doprawdy, to tylko pana trzeba na to panie Chicot.
— Ale zkąd u licha wiesz jak się nazywam — zapytał zdziwiony Chicot — usiłując iść dalej.
— Wiem, bo dzisiaj rano widziałem pana w pałacu i spytałem: Co to za wysoki jegomość rozmawia z królem? To pan Chicot odpowiedziano mi, i ztąd znam pana.
— Nie można być grzeczniejszym, mój przyjacielu, ale śpieszno mi, pozwól więc...
— Co panie Chicot?
— Abym cię pożegnał i udał się za mojemi interesami.
— W nocy z pałacu wychodzić nie wolno, a ja mam rozkaz pilnować tego.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/834
Ta strona została przepisana.