Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/840

Ta strona została przepisana.

I uścisnął dłoń oficera, który mu powiedział:
— Ale, ale, w którą pan stronę idziesz?
— W stronę bramy Agen.
— A nie zabłądź pan.
— Alboż idę złą drogą?
— Owszem, idź pan tylko prosto i unikaj nieprzyjemnego spotkania, życzę panu tego.
— Dziękuję.
Chicot ruszył żwawiej i weselej niż kiedykolwiek.
Ale nieuszedł i stu kroków a już spotkał się ze strażą miejską.
— Do pioruna, jak dobrze pilnują miasta! pomyślał Chicot.
— Nie wolno tędy!... — piorunującym głosem zawołał prewot.
— Ależ mój panie — zagadnął Chicot — pragnąłbym jednak...
— A! to pan, panie Chicot, czegóż pan w tak zimną porę chodzisz po ulicach?
— No! to pewno musiał się kto założyć o mnie — pomyślał niespokojny Chicot.
I ukłoniwszy się eh ciał iść dalej.
— Strzeż się panie Chicot — powiedział prewot.
— Czego panie urzędniku?