Mornayowi i Chicotowi przyniosła śniadanie służba szlachcica.
Po śniadaniu, zatrąbiono wsiadanie na koń.
— Dalej! dalej!... — rzekł Henryk — dla nas dziś dzień ważny; na koń, panowie na koń.
Chicot widział z podziwieniem, że pięciuset jezdnych orszak powiększyło.
Ci pięciuset przybyli w nocy.
— Ale to nie orszak, to nie oddział, lecz armia Najjaśniejszy panie.
Henryk tylko te wyrazy odpowiedział:
— Zaczekaj, jeszcze zaczekaj.
— W Lauzerte sześćset pieszych przyłączyło się do jazdy.
— Piechota!... — rzekł Chicot.
— Obława, nic więcej tylko obława — odpowiedział król.
Chicot zmarszczył brwi i zamilkł.
Ilekroć spoglądał po polach, to jest ilekroć przychodziła mu myśl ucieczki, zawsze miał przy sobie straż honorową i o ucieczce myśleć było niepodobna.
Henryk to spostrzegł bo mówił:
— Sam temu winieneś kochanku, żeś pod strażą; obciąłeś uciekać z Nérac, i teraz się lękam, abyś nie uciekł...
— Najjaśniejszy panie — odrzekł Chicot —
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/866
Ta strona została przepisana.