Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/876

Ta strona została przepisana.

wów, jeszcze czas, nierób niedorzeczności, wszak na konia w tym stanie wsiąść nie zdołasz.
— Czym taki blady?... — zapytał Henryk.
— Blady jak śmierć.
— Dobrze, to nic nie znaczy.
— Jakto dobrze?
— Z tem mi do twarzy.
W tym samym czasie dał się słyszeć huk armat wałowych, wraz z muszkietowemi strzałami. Właśnie pan de Vesins odpowiadał na propozycyę poddania się, uczynioną mu przez pana Duplessis-Mornay.
— A co — rzekł Chicot — co myślisz Najjaśniejszy panie o tej muzyce?
— Myślę, że zimno aż mi po szpiku przeszło — odpowiedział Henryk. Konia! konia! zawołał głosem chrapliwym i stłumionym.
Chicot patrzył i słuchał nie pojmując zupełnie dziwnego zjawiska.
Wsiadł na konia, ale się dwa razy na nim poprawił.
— Dalej, Chicot — rzekł i ty na koń, wszak i ty nie wojak?
— Nie, Najjaśniejszy panie.
— Dobrze, razem będziemy patrzyli, konia, tylko dobrego konia dla pana Chicot!