Henryk więc zaatakował z kolei; uderzył na jedne stanowisko, które go kosztowało siedemset ludzi; prawie wszyscy lepsi oficerowie byli ranieni, Tureniusz dostał postrzał w ramię, Mornay otrzymał ranę w głowę i o mało nie był zabitym.
Sam tylko król był całym: po trwodze jakiej z początku doznawał i którą tak mężnie pokonał, nastąpiło gorączkowe wzruszenie, szalona prawie odwaga.
Zbroja była porąbana, a razy jego były tak silne, że nie ranił, ale zabijał.
Zdobywszy ostatni punkt wjechał król w obwód w towarzystwie Chicota, który milczący i ponury, patrzył od pięciu dni z rozpaczą na rosnące straszydło, mające pochłonąć monarchię Walezyuszńw.
— A co, Chicot?... — rzekł król uznosząc przyłbicy, jakby chciał czytać w duszy biednego posła.
— Najjaśniejszy panie — odpowiedział Chicot smutnie — myślę, że jesteś prawdziwym królem.
— A ja — zawołał Mornay — myślę, że jesteś Najjaśniejszy panie nieroztropnym, wznosząc przyłbicę, kiedy jeszcze ze wszystkich stron strzelają; patrzaj, oto kula!
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/882
Ta strona została przepisana.