Wraz z nim znikła mara, która, podtrzymywała skazanego.
Gdy Salcède stracił go z oczu, obejrzał się i jak błędny, zawołał:
— Cóż!.. cóż!..
Nikt mu nie odpowiedział.
— Żywo!.. żywo!.. śpieszcie się, król już trzyma papier i przeczyta go.
Nikt się nie ruszył.
Król szybko rozwinął zeznanie.
— O!.. do tysiąca szatanów!.. — zawołał Salcède — mianożby szydzić ze mnie?... jednak ja ją poznałem. To ona, ona!
Zaledwie król przebiegł pierwsze wyrazy podanego mu pisma Salcèda, natychmiast przejęło go oburzenie.
Potem zbladł i zawołał:
— O! nędznik! o niegodziwiec!
— Co to, mój synu?... — zapytała Katarzyna.
— Oto, on się zapiera, utrzymuje, że nigdy nic nie zeznawał.
— Cóż więcej?
— Oświadcza, że panowie Gwizyusze są niewinni i obcy wszelkiemu spiskowi.
— W istocie — wyjąkała Katarzyna — jeżeli to prawda?...
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/89
Ta strona została przepisana.