każdy z obecnych usposobionym był stosownie do okoliczności.
Obiedwie królowe były widocznie niespokojne. Katarzyna blada i cierpiącą, mówiła wiele, a kłaniała się jeszcze więcej.
Ludwika de Vaudemont, nie patrzyła na nikogo i nic nie słyszała.
Były chwile, w których zdawało się, że ta młoda kobieta rozum traci.
Król wszedł.
Miał oczy żywe i rumieniec na twarzy; z powierzchowności wnosić można było humor dobry, co wywarło taki wpływ na obecnych, jak ukazanie się słońca na pożółkłych kwiatach jesieni.
Wszystko się rozjaśniło.
Henryk pocałował w rękę matkę i żonę, z tą samą grzecznością, jakby był jeszcze księciem Andegaweńskim. Damom powiedział kilka komplementów, do czego nie bardzo były przyzwyczajone, a nawet częstował je cukierkami.
— Byliśmy niespokojni o twoje zdrowie, mój synu — rzekła Katarzyna, przyglądając się królowi ze szczególną uwagą, aby się przekonać, czy zdrowie nie jest tak udane jak humor.
— Nie było o co — odpowiedział król — mam się jak najlepiej.
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/893
Ta strona została przepisana.