Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/90

Ta strona została przepisana.

— On kłamie!... — zawołał król — kłamie jak poganin.
— Cóż cię o tem przekonywa, mój synu? Może panów Gwizyuszów oczerniono? Może sędziowie zbyteczną gorliwością przejęci, fałszywie zeznania przedstawili?
— E! pani — nie mogąc się dłużej powstrzymać zawołał Henryk — ja wszystko sam słyszałem.
— Ty, mój synu?
— Tak jest, ja.
— A kiedy, jeżeli spytać wolno?
— Byłem za zasłoną ukryty, kiedy winnego brano na tortury; pamiętam dobrze każde jego słowo, bo mi utkwiło w głowie, jak gwóźdź, młotem wbijany.
— A więc, każ go znowu wziąć na tortury, skoro inaczej nie można nakłonić go do mówienia; rozkaz, niech konie ciągną.
Henryk, uniesiony gniewem, skinął ręką.
Sędzia Tanchon powtórzył ten znak.
Sznury już były przywiązane do czterech członków skazanego; czterech ludzi wsiadło na koń, cztery razy zacięto biczem i cztery konie ruszyły w przeciwnych kierunkach.
Okrutny trzask kości, przeraźliwy krzyk dały się słyszeć na podłodze rusztowania.