Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/903

Ta strona została przepisana.

— Zatem Najjaśniejszy panie, pozwól mi się oddalić — rzekł du Bouchage.
— Dobrze, moje dziecię, lecz staraj się być mężczyzną.
Młodzieniec ucałował rękę króla, ukłonił się królowej matce, przeszedł dumnie koło Epernona i wyszedł.
Zaledwie próg przestąpił, król zawołał:
— Nambu, zamknij drzwi.
Odźwierny, któremu dano ten rozkaz, ogłosił, że król już nie przyjmuje nikogo.
Wtedy Henryk zbliżył się do Epernona i uderzając go po ramieniu, rzekł:
— Dzisiaj, rozdzielisz pomiędzy twoich „Czterdziestu pięciu” pieniądze i pozwolisz im bawić się przez cały dzień i noc. Chcę niech się ucieszą; ocalili mnie jak biały koń Syllę.
— Ocalili? — zapytała z zadziwieniem Katarzyna.
— Tak moja matko.
— Od czego?
— Zapytaj Epernona.
— Pytani ciebie samego, sądzę, że to lepiej.
— A więc dobrze. Nasza kochana kuzynka, siostra twojego przyjaciela Gwizyusza... Oh, nie broń go pani, chociaż twój przyjaciel...