Ernauton prawą, ręką, trzymał odrzwia, lewą, klamkę i schylił się kłaniając.
We mgle światła, pochodzącego ze świecy różanej, spostrzegł postać kobiety, owego wytwornego układu, który jeżeli nie miłość to budzi zawsze zajęcie, a niekiedy i żądze.
Przechylona na sofie, odziana jedwabiem i aksamitem, dama, której maleńka nóżka wychylała się z pod sukni, paliła przy świecy gałązkę aleosu, którą niekiedy zbliżała do twarzy, jakby pragnęła przesięknąć upajającą wonią.
Ze sposobu, jakim rzuciła gałązkę w ogień, spuściła suknię na nogi i spiesznie przywdziała maskę, Ernauton domyślił się, że słyszała jak wchodził.
Jednak nieodwróciła się.
Ernauton czekał przez chwilę; była nieporuszoną.
— Pani — rzekł młodzieniec głosem, który chciał umilić uczuciem wdzięczności... przywołałaś twojego najniższego sługę: oto jestem...
— A! bardzo dobrze — odrzekła — siadaj panie Ernauton.
— Przebacz pani, ale przedewszystkiem powinienem podziękować za łaskę, jaką mnie zaszczycasz.
— Prawda, bardzo to jest grzecznie z twojej
Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/946
Ta strona została przepisana.