Strona:PL A Dumas Czterdziestu pięciu.djvu/970

Ta strona została przepisana.

— Jakto!
— Nie pojedziemy do Meridor.
— Zamiast do Moridor, pojedziemy do Flandryi.
— A! rozumiem.
Oczy Remyego rzuciły błyskawicę, którą tyk ko z uśmiechem Dyany można było porównać.
— A Grandchamp — dodał — co z nim zrobimy?
— Grandchamp potrzebuje spoczynku, pozostanie w Paryżu i sprzeda dom, którego nie potrzebujemy. Powróć tylko wolność kozom, którym z potrzeby zadaliśmy cierpienia. Kto wie, może je Bóg ocali.
— A piec, retorty, alembiki?
— Ponieważ były, kiedyśmy dom kupowali, niech zostaną.
— A te kwasy, sole, płyny?
— W ogień!
— Oddal się więc pani.
— Ja?
— Albo przynajmniej weź tę maskę szklaną.
Remy podał jej maskę, którą na twarz włożyła.
Remy, osłoniwszy twarz kawałkiem grubego sukna, poruszył miech, rozżarzył ogień, i skoro