Zanim nieprzyjciel ją spostrzegł, już była od niego w odległości pięćdziesięciu stóp, i szybko wznosiła się na swych silnych skrzydłach.
— Haw! haw! Bec-de-Fer (Dziobie żelazny) — krzyknął Karol — dowiedź przecie, że pochodzisz ze szlachetnej rasy.
Szlachetny ptak, jak gdyby zrozumiał te słowa, lotem strzały wzbił się po linii krzywej ku czapli, usiłującej zniknąć w chmurach.
— Tchórz, czapla! — zawołał Karol, jak gdyby czapla mogła go usłyszeć.
I galopem pobiegł dalej, aby nie stracić z oczu ptaków.
— Tchórz, czapla, tchórz! ucieka. Lecz Bec-de-Fer dobrej rasy; zaczekaj! Haw! Bec-de Fer, haw!
W rzeczy samej bitwa stała się zajmującą.
Ptaki zbliżały się do siebie, a raczej sokół dościgał czaplę.
Zwycięztwo zależało na tem, kto się wzbije wyżej.
Strach większej dodawał siły, aniżeli męztwo.
Sokół, rozpędzony w locie, przeleciał tuż pod czaplą, na którą zamierzał uderzyć z góry.
Czapla skorzystała z położenia i silnie uderzyła go dziobem.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1007
Ta strona została przepisana.