Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1008

Ta strona została przepisana.

Sokół pchnięty jakby sztyletem, ze trzy razy skozłował, i wszyscy już myśleli że spadnie.
Lecz ranny, wydał rozpaczliwy, przejmujący krzyk, i znowu rzucił się za czaplą.
Czapla korzystała ze swego czasowego zwycięztwa; zmieniła kierunek lotu w stronę lasu, spdziewając się zniknąć gdzie w gęstwinie.
Lecz sokół z dobrej pochodził rasy.
Rzucił się za czaplą po cięciwie łuku przez nią opisanego; czapla, krzyknąwszy kilka razy, znowu się wzbiła wyżej.
Przynajmniej przez dziesięć minut, ptaków nie było widać w obłokach.
Potem czapla wydawała się jak mały skowronek, a sokół zdawał się być czarnym punktem, coraz i coraz mniejszym.
Karol i wszyscy myśliwi nie spuszczali ptaków z oczu.
Każdy z nich stał na miejscu, z oczyma wlepionemi w uciekającego i goniącego.
— Doskonale! doskonale! Bec-de-Fer! — zawołał Karol. — Patrzcie, panowie, patrzcie, Bec-de-Fer góruje! Haw! haw!
— Na honor, nie widzę ani sokoła ani czapli — powiedział Henryk.