W pośrodku wyciętej przestrzeni, w trawie, na rozciągniętych płaszczach podróżnych, leżeli dwaj ludzie; obok każdego leżała długa szpada i wielki muszkiet, którego lufa zakończona była lejkiem.
Jeden z nich oparty na jednej nodze i jednej ręce, nadsłuchiwał jak zając lub łania, o których tylko cośmy wspomnieli.
— Zdaje mi się — powiedział nadsłuchujący — iż polowanie zbliżyło się do nas; słyszałem nawet krzyki strzelców, zachęcających sokołów.
— A teraz — rzekł drugi, który jakby badał wypadki z zimniejszą krwią, aniżeli jego towarzysz — teraz ja nic nie słyszę; musieli się oddalić... A mówiłem ci, że to miejsce wcale się nie zda do szpiegowania; prawda, że nas nie widzą, lecz i my nic nie widzimy.
— Na szatana! kochany Annibalu — powiedział pierwszy. — Przecież wypadało ukryć i nasze dwa konie i te dwa konie, które bierzemy na przypadek, i te dwa muły tak obładowane, iż nie pojmuję, jak za nami będą mogły zdążyć. Gdzie je ukryć, jeżeli nie pod temi odwiecznemi dębami? Oskarżasz pana de Mouy, a ja we wszystkich jego rozporządzeniach, dotyczących naszej sprawy, spostrzegam doskonały takt doświadczonego spiskowca.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1014
Ta strona została przepisana.