prowadziły, jak sobie zapewne czytelnik przypomina, do zbrojowni.
Król zbliżył się do tych drzwi.
Lecz w przejściu napadły go boleści, których już poprzednio doświadczył i które zdawały się chwytać go chwilowo.
Król cierpiał, jak gdyby rozpalone żelazo przykładano do wnętrzności; trawiło go pragnienie nie do ugaszenia.
Spostrzegł stojący na stole filiżankę mleka, wypił ją jednym łykiem, i poczuł, że boleści nieco się uśmierzyły.
Wtedy, wziął znowu postawioną na stronie świecę i wszedł do gabinetu.
Ku wielkiemu zdziwieniu, Akteon nie rzucił się na jego spotkanie.
Czyżby go miano zamknąć?..
Lecz w takim razie, pies zwęszyłby, że pan jego powrócił z polowania, i byłby zawył.
Karol krzyknął, gwizdnął — nikogo nie było widać.
Postąpił kilka kroków naprzód.
Ponieważ światło świecy dochodziło do kąta gabinetu, król dostrzegł więc, leżącą tam jakąś bezwładną, na posadzcę rozciągniętą masę.
— Hola! Akteon, hola! — zawołał Karol.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1048
Ta strona została przepisana.