— Nr. 2 — rzekł Henryk, — dla czegóż nie Nr. 1?
— Już on przeznaczony dla innej osoby.
— Aha! to ma znaczyć, że spodziewacie się więźnia, zacniejszego jeszcze niż ja rodu.
— Nie mówiłem, Najjaśniejszy pnnie, że to więzień.
— Któż więc?
— Nie pytaj, Najjaśniejszy panie, gdyż będę zmuszony przełamać winne posłuszeństwo i milczeć.
— A! to co innego — odpowiedział Henryk.
I bardziej się jeszcze niż pierwej zamyślił.
Ten Nr. 1 widocznie go zatrwożył.
Zresztą, gubernator był ciągle równie grzecznym.
Zręcznie ujmując sobie Henryka, wprowadził go do pokoju, prosił o przebaczenie za brak wygody, postawił u drzwi dwóch żołnierzy, i wyszedł.
— Teraz — rzekł gubernator do stróża — chodźmy do innych.
Stróż poszedł naprzód.
Udali się tą drogą, którą przyszli, to jest przez izbę tortur, korytarz i schody.
Pan de Beaulieu, postępując za swym przewodnikiem, przeszedł trzy piętra.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1067
Ta strona została przepisana.