i, obróciwszy się, spostrzegł Małgorzatę podnoszącą zasłonę od korytarza, prowadzącego do mamki.
Rozlana po twarzy bladość, błędne oczy i stłumiony oddech, zdradzały w niej gwałtowne wzruszenie.
— O! bracie! bracie!... — zawołała Małgorzata, rzucając się ku jego łóżku — wiesz jak ona kłamie!
— Kto, ona?... — zapytał Karol.
— Posłuchaj, Karolu: bezwątpienia jest to okropne oskarżać własną matkę; lecz domyśliłam się, że została przy tobie, ażeby znowu ich prześladować... Przysięgam ci jednak, na życie, na duszę, ona kłamie!
— Prześladować ich!... Kogóż ona prześladuje?
Oboje z instynktu mówili po cichu; rzekłbyś, że się obawiali słuchać jedno drugiego.
— Najprzód Henryka, twego Henrysia, który cię kocha, który do ciebie jest przywiązany więcej od wszystkich.
— Tak sądzisz, Margot?... — zapytał Karol.
— O! jestem tego pewną, Najjaśniejszy panie.
— I ja także — dodał Karol.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1090
Ta strona została przepisana.