— No i cóż?
— Jednego dnia przechodziła obok niego pewna blond-włosa z zielonemi oczyma kobieta.
We włosy jej były wpięte trzy rubiny; jeden na czole, dwa na skroniach. Nie wiedząc, że kobieta ta była księżną; bogacz ten, ten lichwiarz wykrzyknął: „Za trzy pocałunki, dałbym za te trzy rubiny, trzy brylanty, każdy po sto tysięcy talarów!”
— Cóż dalej, Henrieto?
— Co, moja kochana! Brylanty są już wzięte i sprzedane.
— O! Henrieto! Henrieto!... — przemówiła Małgorzata.
— Ja kocham Annibala — zawołała księżna naiwnym i zarazem wzniosłym tonem, znamionującym i kobietę i wiek, w którym żyła.
— To prawda — powiedziała Małgorzata, śmiejąc się i czerwieniejąc — kochasz go bardzo, nawet za bardzo...
I uścisnęła jej rękę.
— A więc — mówiła dalej Henrieta — dzięki trzem brylantom, już jest i trzykroć sto tysięcy talarów i człowiek.
— Człowiek?... Co za człowiek?...
— Człowiek, który ma zginąć... Zapomniałaś, że trzeba zabić człowieka.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1106
Ta strona została przepisana.