Całem ciałem rzucił się naprzód, jakby chcąc mur obalić i pobiedz na pomoc nieszczęsnej ofiarze.
— Kogo to duszą! — zawołał.
Lecz na drodze napotkał mur, o którego istnieniu zapomniał, i, ogłuszony uderzeniem, upadł na kamienną ławkę.
— O! oni go zabili — mruczał — to podłość, nie można go nawet ratować.... ani broni, niczego!
I wyciągał ręce do około.
— A! to żelazne ogniwo — zawołał — wyrwę go... i biada temu co się do mnie zbliży.
Coconnas wstał, porwał żelazne ogniwo i wstrząsnął nim tak gwałtownie, że przy drugiem usiłowaniu, niezawodnieby go wyrwał.
Lecz w tejże chwili, drzwi z trzaskiem się otworzyły, i światło dwóch pochodni rozwidniło pokój.
— Chodź pan — rzekł tenże sam szepleniążcy głos, który go już raz uderzył i który, chociadał się słyszeć o trzy piętra wyżej, nie zdawał się jednak nabierać brakującego mu wdzięku.
— Sąd czeka na pana.
— Dobrze — powiedział Coconnas, wypuszczając z rąk ogniwo — idę wysłuchać wyroku, nieprawdaż?
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1131
Ta strona została przepisana.