przy tem pierwszem uderzeniu, od którego zwykle najmężniejsi jęki wydawali.
Na twarzy jego malowało się nawet niewypowiedziane zdumienie.
Osłupiałymi oczyma spojrzał na Cabocha, który wzniósłszy rękę, i na wpół odwróciwszy się twarzą do sędziego, gotował się do podwojenia siły uderzeń.
— Z jakim zamiarem ukryłeś się pan w lesie?... — zapytał sędzia.
— Aby odpocząć w cieniu — odpowiedział Coconnas.
— Dalej — rzekł sędzia.
Caboche powtórzył uderzenie, które się rozległo podobnie jak i pierwsze.
Lecz Coconnas i przy tem uderzeniu nie zmarszczył się nawet, i nie przestawał patrzeć na kata z pogodnym wyrazem twarzy.
Sędzia zmarszczył brwi.
— A to twardy chrześcijanin — pomruknął. — Mistrzu! czy klin wszedł do ostatka?
Caboche schylił się, jakby dla przekonania o tem, i szepnął do Coconnasa:
— Ależ krzycz nieszczęsny człowiecze.
Potem, podnosząc się, powiedział:
— Wszedł zupełnie.
— Drugi klin — obojętnie wyrzekł sędzia.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1139
Ta strona została przepisana.