Franciszek tak się chwiał, że zaledwie mógł ustać; lecz słabość jednego i moc drugiej, zamiast uspokoić Henryka, przedstawiały mu blizkie a groźne niebezpieczeństwo.
Henryk starał się panować nad wzruszeniem, a przezwyciężając wszystkie obawy, wziął zwitek z rąk króla, i wyprostowawszy się na całą swoją wysokość, utkwił w Katarzynie i Franciszku spojrzenie, które mówiło:
— Strzeżcie się, jestem waszym panem!
Katarzyna zrozumiała to spojrzenie.
— Nie, nie, nigdy!... — powiedziała — nigdy mój ród nie ugnie głowy przed cudzym rodem; nigdy Bourbon panować nie będzie we Francyi, póki w niej żyje jeszcze choć jeden Walezyusz.
— Moja matko!... — zawołał Karol IX-ty, podnosząc się na zakrwawionej pościeli, straszniejszy niż zwykle — strzeż się, bo jeszcze jestem królem, chociaż wiem, że nie nadługo; lecz nie wiele potrzeba czasu do wydania rozkazu; nic wiele, aby ukarać morderców i trucicieli.
— A więc, daj ten rozkaz jeśli śmiesz. Ja, pójdę wydać rozkazy. Chodź, Franciszku, chodź.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1210
Ta strona została przepisana.