Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/1226

Ta strona została przepisana.

Skoro ją tylko spostrzegł na schodach, zapytał zaraz:
— Czy nikt nie szedł za tobą?
— Nikt, o ile mi się zdaje — odpowiedziała Karolina.
— A mnie — rzekł Henryk — zdaje się, że nietylko śledzony byłem w nocy, lecz nawet dzisiaj wieczorem.
— O! mój Boże! przestraszasz mnie, Najjaśniejszy panie!... — zawołała Karolina.
— Jeśli pamięć dawnej przyjaźni, będzie przyczyną twojego nieszczęścia, nigdy się nie pocieszę.
— Bądź spokojna, moja przyjaciółko — rzekł Bearneńczyk — strzegą nas trzy szpady.
— Trzy? to mało, Najjaśniejszy panie.
— To dosyć, gdy te szpady należą do de Mouya, Saucourta i Barthelemy.
— A więc de Mouy jest z tobą w Paryżu.
— Bezwątpienia.
— On się ośmielił powrócić do stolicy! On więc ma, tak jak i ty, jaką biedną, zakochaną w nim kobietę?
— Nie. Lecz ma nieprzyjaciela, któremu śmierć poprzysiągł. Nienawiść, moja kochana, może nas zniewalać do popełnienia takich głupstw jak i miłość.
— Dzięknję, Najjaśniejszy panie.