Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/172

Ta strona została przepisana.

— Admirał! — krzyknęło i zamilkło na raz ze dwadzieścia głosów.
— Tak jest, admirał. To on rzeczywiście — rzekł książę zbliżając się do trupa, ażeby w milczeniu mógł się nacieszyć przyjemnym dlań widokiem.
— Admirał! admirał! — powtórzyli półgłosem wszyscy świadkowie tej sceny, cisnąc się jeden do drugiego, i z bojaźnią zbliżając się do trupa starca.
— A! jesteś nareszcie Gaspardzie — zawołał zwycięzko książę Gwizyusz. — Tyś kazał zabić mego ojca, ja mszczę się za niego.
I ośmielił się postawić nogę na piersiach bohatera protestanckiego.
Lecz w tej chwili, oczy umierającego otwarły się z trudnością, skrwawiona i strzaskana ręka zadrżała ostatni raz i admirał, uniósłszy się cokolwiek, przemówił grobowym głosem:
— Henryku Gwizyuszu! przyjdzie czas, w którym i ty także uczujesz na swej piersi nogę mordercy. Ja nie zabiłem twego ojca. Przeklinam cię! przeklinam!...
Książę zbladł pomimowoli, czuł, jak zimny dreszcz przebiegł po jego całem ciele.
Położył rękę na czole, jakby chcąc odpędzić okropne widziadło.