rzy z pałacu Gwizyuszów, tak dalece, iż zmusili ich odstąpić ku miejscu, z którego wyszli.
Coconnas natężał wszystkie swoje siły, lecz drzwi jeszcze mocno trzymały się na zawiasach.
Tłuszcza w bystrym biegu pociągnęła go za sobą.
Przycisnąwszy się do ściany i dobywszy szpady, zaczął nietylko się bronić, lecz nawet napadł z takim strasznym krzykiem na swych przeciwników, że wszystkich zupełnie zmieszał.
Rąbał na prawo i na lewo, nie rozróżniając nieprzyjaciół od przyjaciół, dopóki nie utworzył około siebie znacznej próżni.
Krew obluzgała mu ręce i twarz, oczy jego zdawały się wychodzić z osady, nozdrza nadymały się.
Zgrzytając zębami z wściekłości, zbliżył się wkrótce ku drzwiom, od których go odparto.
De Mouy, wytrzymawszy straszną walkę na schodach i w sieni, jak prawdziwy bohater wybiegł z palącego się domu.
Pośród bójki ciągle wołał; „Do mnie Maurevel! Maurevel, gdzie jesteś?” nic przestając go lżyć ostatniemi słowy.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/203
Ta strona została przepisana.