Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/206

Ta strona została przepisana.

— O! przeciwnie, dobrze cię poznaję, łotrze — zawołał stary hugonota — chcesz mnie więc zabić, mnie, przyjaciela swego ojca!
— I jego wierzyciela, nieprawdaż?
— Tak, jego wierzyciela, jak sam mówisz.
— W samej rzeczy — odrzekł Coconnas — przychodzę uregulować nasze rachunki.
— Schwyćmy, zwiążmy go — zawołał starzec do młodzieńców, którzy na jego głos rzucili się na piemontczyka.
— Zatrzymajcie się chwilę — rzekł z uśmiechem Coconnas. — Ażeby kogo schwytać, potrzeba mieć rozkaz, a wy zapomnieliście prosić o niego preweta.
To mówiąc, natarł na najbliżej stojącego młodzieńca, i za pierwszem cięciem, ręka nieszczęśliwego wraz z rapirem upadła na ziemię.
Raniony cofnął się z jękiem.
W tejże chwili okno, pod którem Coconnas szukał schronienia, otworzyło się z trzaskiem.
Piemontczyk nagle odskoczył, obawia c się napadu z tej strony, lecz, zamiast nieprzyjaciela, ujrzał kobietę, a zamiast zabójczej broni, którą miał spotkać, upadł mu pod nogi bukiet.
— Kobieta!... — zawołał Coconnas.
Oddał damie szpadą ukłon i schylił się, ażeby podnieść bukiet.