Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/208

Ta strona została przepisana.

rzekania, i jakaś staruszka, poznawszy w piemontczyku po krzyżu i białej szarfie, katolika, rzuciła na niego wazon z kwiatami.
Wazon uderzył go powyżej kolan.
— Jeszcze lepiej — rzekł Coconnas — jedna rzuca mi kwiaty, a druga wazony.
— Dziękuję mamie, dziękuję! — zawołał młodzieniec.
— Idź sobie, żono, idź! — powiedział stary Mercandon — lecz miej oko na nas!
— Zaczekaj, panie de Coconnas, zaczekaj — rzekła dama z pałacu Gwizyuszów — każę strzelać z okien.
— A to piekło kobiece — zawołał Coconnas. Jedne za mną, drugie przeciwko mnie. O! do kroćset dyabłów! czas już skończyć.
Scena w istocie bardzo się zmieniła i miała się ku końcowi.
Przed piemontczykiem, prawda, ranionym, lecz będącym w całej sile młodzieńca dwudziestocztero-letniego, przywykłym do broni i bardziej rozdrażnionym, aniżeli osłabionym trzema czy czterema draśnięciami, był tylko Mercandon i syn jego.
Mercandon, starzec sześćdziesięciu czy siedemdziesięcioletni, syn jego, dziecię w siedemnastym zaledwie roku, blady, białowłosy, delikatny.