Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/287

Ta strona została przepisana.

przeszkadza, abyś go opisała; wiesz przecież, jak jestem ciekawą.
— Piękny, jak Apollo belwederski jest ten młodzieniec... który unikając pogoni, ukrył się w moim pokoju.
— O!... o!... więc nie ty go zaprosiłaś?...
— Biedny chłopiec!... Nie śmiej się tak, Henrieto, on jeszcze zawieszony między życiem i śmiercią.
— Więc taki słaby.
— Ciężko ranny.
— O! to nieznośna rzecz; raniony hugonot... osobliwie też w tych czasach; lecz cóż ty robisz z tym hugonotem, który niema i bezwątpienia nie będzie miał dla ciebie nigdy żadnego znaczenia?
— Jest w moim gabinecie; schowałam go i pragnę uratować.
— Ładny, młody, raniony.... Ukryłaś go w swoim gabinecie, pragniesz go uratować?... Przynajmniej powinno obudzić się w nim uczucie wdzięczności.
— Ono się już obudziło... obawiam się tylko, czy nie jest silniejszem, aniżelibym sobie tego życzyła.
— Więc on cię zajmuje... ten nieszczęśliwy młodzieniec?
— Tylko w skutek ludzkości.