Firanki były zapuszczone.
— Oho!... — rzekł sierżant. — Zdaje mi się, że już nie chrapie.
— Dalej!... — zawołał Maurevel.
Na ten wyraz, rozległ się za zasłoną chrapliwy krzyk, mający więcej podobieństwa do ryku lwa, aniżeli do ludzkiego głosu; firanki gwałtownie się roztworzyły, a przed oczyma zbirów ukazał się siedzący człowiek, w kirysie, w szyszaku, pokrywającym głowę do samych oczu, i uzbrojony dwoma pistoletami, jakie trzymał w ręku, i szpadą na kolanach.
Zaledwie tylko Maurevel poznał rysy de Mouya, a już poczuł, że włosy mu powstają na głowie.
Zbladł strasznie.
Usta jego napełniły się pianą, i cofnął się, jak gdyby widmo zobaczył.
Nagle, zbrojna postać powstała, i zrobiła krok naprzód.
— A! złoczyńco — przemówił de Mouy głuchym głosem — przyszedłeś mnie zabić, tak jak już zabiłeś mego ojca!
Dwóch zbirów, to jest tych, którzy weszli z Maurevelem do sypialni króla, usłyszało tylko te straszne słowa; lecz razem z temi słowy, de Mouy wycelował w głowę Maurevela.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/686
Ta strona została przepisana.