— A! — powiedziała królowa, marszcząc brwi — on wyszedł. Poczekam.
I z ponurą zadumą na czole, usiadła przy oknie, wychodzącem na podwórzec Luwru, z którego widać było główną bramę.
Już ze dwie godziny przesiedziała nieruchoma i blada jak posąg marmurowy, gdy nagle postrzegła wjeżdżający do Luwru oddział rycerzy, na czele których poznała Karola i Henryka.
Wtedy zrozumiała wszystko.
Karol, zamiast przyczynić się jeszcze do uwięzienia swego szwagra, sam go uprowadził i ocalił.
— Zaślepieńcze, zaślepieńcze, zaślepieńcze! — powtarzała po cichu.
I znowu czekała.
Po chwili, w sąsiednim pokoju, to jest w zbrojowni, dał się słyszeć odgłos kroków.
— Lecz teraz, Najjaśniejszy panie — mówił Henryk — kiedyśmy już powrócili do Luwru, powiedzże, dlaczego mi kazałeś ztąd wyjść, i jaką wyświadczyłeś mi usługę?
— Nie, nie, Henrysiu — odpowiedział Karol, śmiejąc się. — Być może, że kiedyś dowiesz się; lecz na teraz jest to tajemnicą. Wiedz tylko, że podług wszelkiego prawdopodobieństwa, będę musiał teraz pokłócić się z moją matką.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/738
Ta strona została przepisana.