jego charty lizały za każdym razem, kiedy się zatrzymywał...
Co do Henryka, ten wyszedłszy niespokojny od Karola, poszedł nie korytarzem, lecz małemi ukrytemi schodami, o których już nie raz była mowa, i które prowadziły na drugie piętro.
Jeszcze nie przeszedł i czterech stopni, kiedy na pierwszym skręcie spostrzegł cień.
Zatrzymał się, i poniósł rękę do sztyletu.
Lecz w tej chwili poznał, że była to kobieta, która porwawszy go za rękę, miłym, znajomym mu głosem powiedziała:
— Chwała Bogu! otóż i ty, Najjaśniejszy panie, zdrów i nienaruszony. Okropnie się bałam o ciebie. Lecz bezwątpienia Bóg wysłuchał mojej modlitwy.
— Cóż się stało — zapytał Henryk.
— Dowiesz się, jak powrócisz do siebie. Nie troszcz się o Orthona, on jest u mnie.
I młoda kobieta raptownie zeszła, omijając Henryka, jak gdyby przypadkiem z nim się na schodach spotkała.
— A to rzecz osobliwa!... — pomyślał Henryk. — Cóż się tu wydarzyło? Cóż się stało z Orthon’em?
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/743
Ta strona została przepisana.