Królowa Nawarry szła naprzód śmiało, a skoro już przeszła blisko jednę trzecią część korytarza, usłyszała głuche szepty, które do jej uszu dolatywały tajemniczo a straszno.
Lecz nagle, jakby na skutek rozkazu, szepty ustały i w korytarzu znowu panowała dawniejsza ciemność i spokojność.
Słabe światło jeszcze bardziej zmniejszyło natężenie.
Małgorzata nie przestawała iść prosto naprzeciw niebezpieczeństwa, jeżeli takowe w samej rzeczy istniało.
Królowa zdawała się być spokojną, jednakże skurczone ręce zdradzały konwulsyjne drżenie.
W miarę tego, jak postępowała naprzód, spokojność stawała się coraz większą, i cień, podobny do ręki, zasłaniał słabe i migotliwe wiatło.
Nagle, skoro Małgorzata doszła do skrętu jakiś człowiek wystąpił naprzód, i odkrywając tajemną latarkę, zawołał:
— Otóż on!
Małgorzata znalazła się twarz w twarz ze swoim bratem Karolem.
Za nim stał książę d’Alençon z jedwabnym sznurkiem w ręku.
Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/795
Ta strona została przepisana.