Strona:PL A Dumas Królowa Margot.djvu/898

Ta strona została przepisana.

— O! pani, niech mnie Bóg broni!... — odpowiedział Orthon.
I zbliżywszy się do królowej, zgiął kolano, pocałował kraj jej sukni i spiesznie wyszedł.
Wychodząc, zobaczył w przedpokoju kapitana gwardyi, oczekującego na Katarzynę.
Widok ten wcale nie oddalił jego podejrzeń, lecz owszem jeszcze podwoił.
Ze swej strony, Katarzyna, zaledwie tylko portyera opadła za Orthonem, rzuciła się ku źwierciadłu.
Lecz drżąca z niecierpliwości ręka, daremnie szukała biletu; biletu nie było.
A jednak dobrze widziała, jak Orthon zbliżał się do lustra.
A więc on wyjął bilet.
Fatalność dawała jednaką siłę jej przeciwnikom.
Dziecko stawało się człowiekiem od chwili, W której zaczęło z nią walczyć.
Katarzyna przewracała, zaglądała, nic i nic...
— O! nieszczęśliwy!... — zawołała. — Nie chciałam mu jednak zrobić źle, a otóż on wziął bilet nazad i sam idzie na przeciw swemu przeznaczeniu... Panie de Nancey!
Drżący głos królowej-matki przebiegł salon