Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1035

Ta strona została przepisana.

kiedy Ferrari padłszy z swym koniem usiłował powstać. Zanim to zdołał uczynić, maczuga mnicha opuściła się na jego głowę: upadł jak wół uderzony obuchem. Ale nie tego chciano, Ferrari w oczach króla miał umrzeć. Pięciu czy sześciu wtajemniczonych zbirów otoczyło ciało i bronili go, Beccajo zaś ciągnął go za nogi wołając: „Miejsce dla Jakobina!“ Konia zostawiono na miejscu obdarłszy go poprzednio i postępowano za Beccajem.
Uszedłszy kilkanaście kroków tłum znalazł się naprzeciw okien króla. Chcąc się dowiedzieć o przyczynie tego strasznego zgiełku, król otworzył okno. Na jego widok krzyki zamieniły się na wycia. Słysząc to król, sądził iż w istocie wymierzano sprawiedliwość jakiemu jakobinowi. Ten sposób pozbywania się wrogów nie był mu przeciwnym. Powitał lud z uśmiechem na ustach: lud czując się zachęconym chciał królowi pokazać że był godnym tego. Podniesiono nieszczęśliwego Ferrarego skrwawionego, poszarpanego, ale żyjącego jeszcze. Trup powracał do przytomności: otworzył oczy, poznał króla, wyciągnął do niego ręce wołając:
— Na pomoc! Na pomoc! N. Panie, to ja! Ja, twój Ferrari.
Na ten widok niespodziewany, straszny, niepojęty, król cofnął się i w głębi pokoju upadł na krzesło na pół zemdlony, — podczas gdy Jowisz nie będąc ani człowiekiem, ani królem, nie mając powodu być niewdzięcznym, zawył żałośnie, i z oczami krwią nabiegłemi, z pieniącą się paszczą, rzucił się przez okno na pomoc swemu przyjacielowi.