Strona:PL A Dumas La San Felice.djvu/1048

Ta strona została przepisana.

izm był sprzymierzeńcem. Król uczuł się zupełnie odosobnionym, opuszczonym, pochylił głowę i dał się prowadzić małemu księciu, ciągnąc psa swego za sobą, jedyną istotę jednego z nim zdania, aby nie opuszczać lądu, wsiadł do łódki, zajął miejsce na oddzielnej ławce, mówiąc:
— Ponieważ chcecie tego wszyscy... pójdź Jowiszu, pójdź.
Zaledwo król usiadł, porucznik zajmujący w łódce króla miejsce sternika, zawołał:
— Odbijać!
Majtkowie uzbrojeni bosakami odepchnęli łódź od brzegu, opuszczono wiosła i statek popłynął do wyjścia z portu.
Łódki przeznaczone do przewiezienia innych podróżnych kolejno zbliżały się do przystani, zabierały swój ciężar i udawały się za łodzią królewską.
Jakże ten wyjazd pokryjomy w ciemną noc, przy świszczącym wichrze i wyciu bałwanów był odmiennym od radosnej uroczystości 22 września, gdzie pod ciepłemi promieniami jesiennego słońca, na łagodnem morzu, wśród dźwięków muzyki Cimarosy, przy odgłosie dzwonów, przy huku z dział, udawano się naprzeciw zwycięzcy z pod Abukiru. Zaledwo trzy miesiące od tej pory upłynęło, gdy uciekając przed temiż Francuzami których klęskę przedwcześnie obchodzono, szukano o północy, po wzburzonem morzu, gościnności tego samego Vanguarda, którego przyjmowano z tryumfem.
Teraz chodziło o to czy można było doń dopłynąć.