woli Boga, Wreszcie, prawdopodobnie około piątej rano morze się uspokoi.
Wioślarze widocznie zachwyceni otrzymanym rozkazem, gwałtownym ruchem zwrócili się do portu.
Dostojni zbiegowie nie sami w tę straszną, noc walczyli z wiatrem i rozhukanem morzem.
O godzinie wpół do trzeciej, kawaler San Felice według zwyczaju przybył do domu i z niezwykłem u niego wzruszeniem dwa razy zawołał:
— Luiza, Luiza!
Luiza wybiegła z korytarza, po dźwięku głosu swego małżonka domyślając się że zaszło coś nadzwyczajnego; zobaczywszy go utwierdziła się w tym domyśle. W istocie kawaler był bardzo blady.
Z okien biblioteki widział co się działo na ulicy San Carlo, to jest rozszarpanie nieszczęśliwego Ferrarego. Ponieważ kawaler pod łagodnym pozorem posiadał niezmierną odwagę, jakiej wielkim sercom udziela głębokie poczucie ludzkości, pierwszem jego poruszeniem było biedź na pomoc gońca, którego doskonale poznał jako gońca królewskiego; ale we drzwiach biblioteki zatrzymał go następca tronu i głosem pieszczonym a zimnym zapytał:
— Dokąd idziesz San Felice?
— Dokąd idę? dokąd idę? Więc W. Wysokość nie wie co się dzieje.
— Wiem, mordują człowieka. A czy morderstwo